trwa inicjalizacja, prosze czekac... konkursy ..permen opinie

piątek, 22 czerwca 2012

Autobus


            Zima przyszła. Czas najwyższy. Skoro i tak jest lodowato to niech się świat trochę zabieli. Oczywiście efekty nocnych opadów mają też swoje minusy. Chociażby to, że prawie zabiłam się wchodząc do autobusu, ludzie zdążyli tam nanieść tyle śniegu jakby go łopatami wrzucali. Kilka lat temu wymyślono te przyciski do otwierania drzwi. Niby po to, żeby w zimie było cieplej. Wszystko pięknie, szkoda tylko, że wszystkie one są zupełnie nieszczelne.
            Dochodzi dziesiąta rano, oprócz mnie busem podróżuje grupka dziwnych dzieciaków. Wygląda na to, że zerwali się z gimbazy. Z tyłu siedzi kilku bezdomnych. Oprócz tego dwie starsze
panie opowiadają sobie o swoich chorobach. Potem o chorobach swoich dzieci i wnuków. I jeszcze trochę o wnukach.




            Nie jestem pewna kto wynalazł słuchawki, ale dzięki niech będą gwiazdom i księżycom
za tego człowieka. Zagłuszam muzyką moich cudownych współpasażerów i wpatruję się w świat za oknem.
            Ładnie i biało. Prawdopodobnie tak właśnie było przez kilka godzin w nocy. Teraz wszędzie leży obrzydliwe błoto. Zatrzymujemy się na przystanku. Jeszcze trzy. Wyjeżdżamy na duże skrzyżowanie. Średnich rozmiarów ciężarówkę dostrzegam praktycznie od razu. To, że jedzie zdecydowanie zbyt szybko, nieco później. A fakt, że ma subtelne trudności z hamowaniem na śliskiej nawierzchni, gdy błyskawicznie znajduje się kilka metrów od autobusu.
            Nie myślę już nic, gdy rozpędzona sterta metalu wbija się w szybę dosłownie dwa metry
ode mnie.

            Ciemność.

            Mam pewne problemy ze wstawaniem rano. Dlatego notorycznie robię sobie krzywdę i zostawiam budzik w drugim pokoju, żeby nie móc go łatwo wyłączyć i wrócić do łóżka. Cóż,
przynajmniej nie spóźniam się na wykłady.
            Teraz gdy słyszę wyjątkowo irytujący dźwięk dochodzący zza ściany, powoli otwieram oczy i zdaję sobie sprawę z tego, że niezbyt pamiętam skąd się tu wzięłam. W czasie gdy docieram do budzika, a potem do toalety i wreszcie automatu do kawy, mój zaspany umysł jakoś wypełnia dziwne luki wspomnieniem oglądanego do późna filmu. Mieszkanie jest puste. Plan wykładów na drzwiach lodówki pomaga mi uświadomić sobie, że moja współlokatorka już dobre dwie godziny temu wyszła na uczelnię. A ja w najbliższej przyszłości będę miała drobne kłopoty z dotarciem tam na czas.
            Plecak. Chwała niebiosom, spakowałam się wczoraj. Spodnie. Koszulka. Umyć ząbki. Jakaś stara bluza. Trudno, dziś nie będę olśniewająco przygotowana. Moje grono adoratorów i adoratorek jakoś to przeżyje. No dobra, szybko ułożę włosy. Odrobina perfum. Cudnie. Czapka, szalik, kurtka. Trampki. Minuta szesnaście do przyjazdu autobusu. Masa czasu, mogłam jeszcze coś szybko zjeść.
            Na piętro niżej dostaję się szybko niczym profesjonalny zbiegacz po schodach, o ile wymyślono już taki sport. A podejrzewam, że tak, znając ludzkie skłonności. Na chwilę wracam się żeby zamknąć mieszkanie na klucz. Tupiąc nogą czekam przy wyjściu z budynku, aż Szanowny Pan Strażnik raczy wcisnąć przycisk w tej swojej budce i otworzyć mi drzwi. Zamykają nas tu jak małpy w klatce. Chociaż niektórym się w sumie należy.
            Do autobusu wpadam sekundę przed tym jak kierowca zatrzaśnie drzwi. Ich to bawi, poważnie. Takie zamykanie wejścia tuż za człowiekiem. Albo, co jeszcze zabawniejsze, tuż przed jego nosem.
            Cztery przystanki do metra mijają błyskawicznie i, co niezwykłe, bezproblemowo. Ze zdziwienia aż sprawdzam czy na pewno wzięłam wszystkie klucze, telefony i inne portfele. Zdaje się, że o niczym nie zapomniałam. Pociąg będzie za pół minuty.
            Idąc po peronie czuję wibrowanie telefonu. Znowu wygrałam sto tysięcy złotych. Już nie nadążam z odbieraniem tych wszystkich nagród. Ze spojrzeniem wbitym w ekran kasuję durną wiadomość. Wtedy na kogoś wpadam. Cofam się i widzę Ważnego Pana w garniturze.
- Dziewczyno, obudź się!
            Przepraszam go szybko. Przed zastanawianiem się czy strzeliłam buraka ratuje mnie przyjazd pociągu.
            Osiem stacji na Świętokrzyską spędzam w czarującym towarzystwie rzeszy ludzi, z których wszyscy naraz postanowili jak najmocniej się do mnie przycisnąć. Czy oni wszyscy o tej godzinie nie powinni być już w swoich szkołach i robotach? W końcu docieram na miejsce i szybkim truchtem ruszam w kierunku uniwersytetu.
            Gdy już udaje mi się zostawić w szafce wszystkie akuratnie niepotrzebne rzeczy, wciąż mam całe pięć minut zapasu. Po drodze do sali widzę Keith'a dumnie przemierzającego korytarz. Keith jest najbliższym mi samcem naszego gatunku. Takie stworzenia powszechnie nazywa się przyjaciółmi. Jego rodzice przez jakiś czas pracowali w Londynie i nadali mu tamtejsze imię, bo nie byli pewni czy wrócą do kraju.


            Keith ma na sobie obszerną zieloną bluzę i szare jeansy z nisko opuszczonym krokiem. Ładne, długie włosy związał w ciasny kok z tyłu głowy. Jeśli dobrze się przyjrzeć, można zauważyć, że porusza się lekko nieregularnym, połamanym krokiem. Z łatwością wyobrażam sobie  potężne ściany gitar wstrzykiwane do jego mózgu prosto z ogromnych, srebrnych słuchawek. Nieodłączny artefakt.
            Odprawiamy rytuał porannego powitania i zaczynamy przedzierać się przez pełen ludzi korytarz. Dosłownie dziesięć metrów przed wejściem do auli drogę zachodzi mi drobna, ładna dziewczyna z dużymi, zielonymi oczami.
- Musisz walczyć - mówi do mnie, odwraca się i odchodzi. Błyskawicznie rozpływa się w tłumie.
- Co to miało być? - pytam się Keith'a.
- A bo ja wiem... - chłopak wzrusza ramionami. - Pewnie się o coś założyli. Aczkolwiek to musi być najnudniejszy zakład w historii.
            Wchodzimy do sali wykładowej i zajmujemy jedne z dalszych miejsc. W pewnym momencie orientuję się, że zajęcia już trwają, a ja w ogóle nie potrafię się na nich skupić. Pokładanie się na blacie ławki szybko przestaje być wygodne.
- Złotko, będziesz moją poduszką, ok? - mówię do przyjaciela.
- Spoko, siostra. Co tylko sobie życzysz. Głodna?
- Właściwie to nie. To dziwne, bo nic jeszcze dzisiaj nie jadłam.
            Tak, ramię Keith'a jest zdecydowanie wygodniejsze od drewnianej powierzchni. Aczkolwiek nie starcza na długo, ponieważ wykładowca wywołuje mnie najpierw imieniem, a potem także nazwiskiem. Podnoszę się zdziwiona i stwierdzam, że starszy profesor stoi na dole auli skierowany w moją stronę.
- Proszę pani, to się nie dzieje naprawdę. Pani to wie, prawda? Ja to mogę pani udowodnić - mówi, po czym odwraca się i jak gdyby nigdy nic kontynuuje wykład.
- Emm...o co mu chodziło?
- Ale o czym ty do mnie rozmawiasz? - Keith patrzy się na mnie z niezrozumieniem w oczach.
- Profesor przed chwilą...a, nieważne. Mam zwidy. Niewysypianie się powinno zostać zabronione.
- Mogłaś się wcześniej położyć.
- Szczerze mówiąc to niezbyt pamiętam o której poszłam spać.
- Uhuhu, to nieźle. Będę się musiał spytać Alicji co tam się działo.
- Uwierz mi, cokolwiek to było robiłyśmy to razem, więc ona też nie pamięta.
- No ładnie. Babskie wieczory. Jak założę sukienkę to mnie wpuścicie?
- Chciałbyś.
- Jeśli dobrze kojarzę to mówiłyście, że wypożyczacie sobie filmy.
- Mhm. Musiałyśmy się naprawdę nieźle zasiedzieć, bo dosłownie padam na twarz. O czym on tak właściwie teraz mówi? - pytam wskazując na wykładowcę.
- Nie mam pojęcia. Ja tu tworzę wyższą sztukę, rybcia mnie co on tam gada - Patrzę w zeszyt przyjaciela i widzę, że jego notatki faktycznie mają niewiele wspólnego z tematem wykładów.
- Świetnie. I jak zwykle ty potem po prostu będziesz wszystko pamiętał, a ja będę zakuwać.
- Owszem, jest to wielce prawdopodobnie.

            Pierwsza część moich dzisiejszych wykładów kończy się po czterech godzinach. Potem krótka przerwa i kolejne trzy godziny. Do domu docieram padnięta. Na stole w kuchni czeka styropianowy pojemnik z chińskim jedzeniem. Do pokrywy przybita jest kartka poprzez którą Alicja informuje mnie, że pojechała do sklepu i wróci później. Kurczak w panierce, jeszcze ciepły. Kocham cię, dziewczyno.
            Następną po kolacji rzeczą której potrzebuję jest ciepła kąpiel. Zanurzona w gorącej, parującej wodzie zdaję sobie sprawę z czegoś dziwnego. Gdy zamykam oczy pod powiekami mam całkiem jasno, tak jakby ktoś z drugiej strony przykładał mi do twarzy latarkę. Kapkę niepokojące, ale dopóki nie boli to nie trzeba wołać lekarza. 
            Wreszcie, prawie zrelaksowana, siadam przed telewizorem z kubkiem herbaty w dłoni. Strasznie zimno mi w stopy, mimo że w mieszkaniu jest nagrzane. Mam nadzieję, że nie złapałam jakiegoś egzotycznego wirusa albo innej psychozy. Postanawiam zapuścić sobie jakiś film chociaż jestem prawie pewna, że w związku z gigantycznym zmęczeniem raczej nie dotrwam do końca. Trudno, należy mi się choć chwila odpoczynku po całym dniu biegania i ślęczenia na zajęciach. Jaki to by miało sens, gdybyśmy bez przerwy harowali tylko po to by móc pójść spać, a w przyszłości harować jeszcze ciężej? Włączam pudło do wysysania ludziom mózgów i uruchamiam DVD, żeby włożyć płytę z filmem. W międzyczasie na ekranie pojawiają się jakieś wiadomości. O niczym tak nie marzę jak o słuchaniu na temat polityki.
            Ładnie ubrana prezenterka o jasnych włosach stoi przed kamerą w jakiś dziwny sposób. Odnoszę subtelne wrażonko, że patrzy się prosto na mnie.
- Walcz, dziewczyno - mówi, definitywnie w moim kierunku. - Obudź się w końcu, no już. Cokolwiek się tam u ciebie dzieje, nie jest naprawdę. Musisz wrócić. Słyszysz mnie? Zero reakcji. Hej, pobudka! Jesteś w śpiączce!

            Ciemność.

            Uniesienie powiek okazuje się być ogromnym wysiłkiem. Łatwiej byłoby się wspiąć na Mount Everest. Nie żebym kiedyś próbowała, ale tak sądzę. Gdy w końcu mi się udaje, poraża mnie okropne, białe światło. Potem jasna fala stopniowo się cofa, choć nie znika zupełnie. Widzę ściany i sufit pomalowane na mdły, jasnozielony kolor. Moja głowa co chwilę rozpada się na setki kawałeczków i skleja z powrotem. Bardzo szybko zaczynam żałować, że stopniowo powraca mi czucie w całym ciele.
- Chyba ją mamy - mówi kobieta o twarzy telewizyjnej prezenterki do przystojnego mężczyzny z brodą.
- Owszem. Witamy z powrotem. Będziesz miała o czym opowiadać znajomym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz