– Nareszcie! Koniec podróży. Wreszcie odpocznę. – szepnął.
Naprawdę miał już dość tego kołysania, szumu wściekłego morza otaczającego ich stateczek już od prawie trzech miesięcy. A kiedy ostatni raz widział Wybrzeże? Prawdę mówiąc to w rodzinnych stronach nie był coś koło trzech lat.
Tak. Trzy lata minęły od czasu, kiedy Książe Drahnar wezwał go na dwór w Dilione by skorzystać, zgodnie z przysięgą, którą Dreuhg złożył siedem lat temu, że gdy przyjdzie potrzeba, aby Dwór książęcy bronić stawi się na zamku. Przybędzie ze swym mieczem Veersee, towarzyszem od lat chłopięcych. Brzeszczot ten wykuli w Ciemnej Grocie Hettanie nazywani Panami Stali na żądanie ojca młodego wtedy Dreuhg–a. A robotę swą dobrze wykonali. Prawdą były legendy o ich ostrzach, co łańcuch mostu bez wysiłku i szczerby rozpołowić umiały. A gdy jeszcze taką stal trzyma silne ramię Uhben Hir–a to tylko Śmierć wokół się sieje. Verhelle naprawdę nie miał sobie równego. Nawet w szeregach Gwardii Cesarskiej, gdzie sam dwa lata tam służył. Może by do teraz Cesarza ochraniał, lecz głupia sprawa. Pewnego dnia pokłócił się z komendantem Bramy Wschodniej. Niech cała szóstka w spokoju spoczywa. Całe szczęście, że rodzin nie mieli. Może karczma na tym straciła, ale nowa obsada Bramy na pewno to karczmarzowi wynagrodzi.
O co im poszło sam Dreuhg nie pamiętał. Pamiętał tylko błysk stali w ręce komendanta, świst bełtu, co go któryś wypuścił, trzask tarczy pękniętej na dwoje, a pod nią twarz żołnierza. Miał chyba lat dwadzieścia. Odór wina, wymiocin.
Czwarty, gdy konał stracił pełną kontrolę i... Szósty sam do fosy zeskoczył. Ze strachu? Czy może tak był pijany? A fosa... palami nabijana gęsto. Do rana niby kurczak nad ogniem zwłoki jego wisiały.
Wynikiem tego Verhelle sam musiał do zmiany wartę nad Bramą trzymać mimo, że sam zmęczonym był i na spoczynek rad by sie udał. Rankiem służbę przekazał.
Odszedł. Nikt go nie zatrzymywał. Trochę z obawy przed stalowym jego ostrzem, no i każdy wiedział, że Dreuhg nigdy bez powodu by Veersee nie obnażył. Miecz Hettan by się go wyrzekł gdyby w niesłusznej sprawie został użyty.
Wyruszył w Drogę. Po różnych Dworach by swój oręż sprzedawał. Majątek przy tym niemały uzbierał, jako, że za usługi swe czystym złotem płacić kazał, czego rzeczywiście warte były. Złoto swe gromadził..., zbierał...
Aż dnia pewnego wymienił na kawałek ziemi na Wybrzeżu Skór gdzie jak przystało na osobę majętną handlował skórami Galladów. Skóry te skupował od samych górali, a i nie żadko sam wybierał się polować na te potężne zwierzęta zamieszkujące w niedostępnych rejonach Gór Rezz gdzie panowały tylko jastrzębie i "WiatrCoWiejeWiecznie". Nieraz nawet zapuszczał się aż do Przełęczy Wichru.
Podobno niewielu ją przekroczyło, a ci, którym się to udało już nie byli sobą, jakby coś z nich wyciekło. Przygaśnięci, tacy jakby... bliżej Śmierci byli niż Życia.
Dreuhg spojrzał w kierunku lądu. Zamyślił się. Tak. Teraz już będzie tylko odpoczywał w swym domu. Nawet już go nie pociągały polowania. Był zbyt zmęczony życiem Najemnika. Majątek jego pozwalał na to by sam jako Lord na swym Dworze osiąść i wieść spokojne życie bogacza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz